niedziela, 20 września 2015

Dwa

Siedzę wygodnie w miękkim kinowym fotelu.
Obok mnie siedzi mój przyjaciel-choć boję się ostatnio używać tego określenia.
Oglądamy z zaciekawieniem film, nie mam pojęcia tak naprawdę o czym,
mimo wszystko śmiejemy się wspólnie z niego.
Dlatego wnioskuję, iż musi to być komedia.
Nie mogę opanować głupawki śmiechu.
Mój kumpel również nie może się powstrzymać, nasze głosy roznoszą się echem po ciemno przytulnej sali kinowej.
Nagle na ekranie pojawia się ciemność, a do sali wbiega rozwścieczony ochroniarz.
Wszyscy wychodzą, sugeruję, że to jak zawsze przez nas.
My również wybiegamy, gubimy się po drodze.
Znajduję się przed wejściem do pomieszczenia sama, rozglądam się nerwowo na boki.
Po mojej lewej stronie zza rogu wygląda JEGO twarz.
Patrzy na mnie i dopala jointa ze stoickim spokojem.
Ignoruję go i ruszam przed siebie.
Krążę ulicami, przyśpieszam kroku. Znam te ulice, wszystkie są takie podobne.
Zaczynam biec, a owe ulice rozmywają się, zawracam i dobiegam do punktu wyjścia.
Tym razem zagubiona, widzę jak ON siedzi na schodach budynku- kina.
Siedzi ze swoją dziewczyną, i bratem. Razem palą blanta. Śmieją się ze mnie.
On patrzy na mnie swoimi jasno błękitnymi jak morze oczami, i śmieje mi się w twarz.


Budzę się cała spocona. Odruchowo patrzę na łapacz snów. Co się stało? Myślę sobie. Nie zawodził mnie wcześniej. Dziś drugi dzień. Znowu lenistwo wzięło w górę. Nie mogłam obudzić się z tego cholernego koszmaru. Na zegarku jest 9:30. Wstaję, zakładam dres, muszę to jak najszybciej odreagować. Wybiegam z domu. Robię standardową rundkę 10-cio minutową. Tym razem biegnę efektywniej, żywiej. Uciekam przed koszmarem nocnym. Odganiam się od niego, staram się nie myśleć o NIM, jednak on dalej jest w mojej głowie. Sto pytań do głowy przychodzi mi odnośnie jego osoby. Zaciągam się mocniej powietrzem, rześkim, wiejskim wiatrem. Pachnie lasem. Dobiegam do domu, zmęczona. Szybko szykuję śniadanie wiedząc, że zaspałam.
Dziś jedziemy na zakupy z mamą.
Stwierdzam z czystym sercem że misja zakupów powiodła się prawidłowo. Nowe ubrania do szafy, obiad z mamą na mieście, liczone kalorie, wszystko się zgadza. Wracamy pod wieczór z niedzielnych voyagy, i namawiam matkę na rower. Trasa po lasach, trochę hardcorowa jak na moją matulę, dla mnie w sam raz. 8 km zrobione. Mało, ale kompan mój chciał już wracać. Dobiłam się sprintem na 50 m. w jedną i truchtem 50 m w drugą, plus brzuszki, hantle, pompki i przysiady. Czyli standardowo. Czekam na drążek, nie mogę się doczekać, kiedy przeprowadzę się znowu do Częstochowy i zamontuję go na łączniku. Będziemy się ze współlokatorką podciągać.
Tęsknię za nią.
Tak zastanawiam się, czy kiedy wrócę do Częstochowy na stare śmiecie, do „przyjaciół”, akademickiego życia, czy choć trochę odciągnie mnie to od wszystkich myśli?
Kolacja, wanna i spać. Znowu się modlę. Mój stały program życia ostatnimi czasy. Rozmawiam z Bogiem, jak zawsze dziękuję mu za dzień pełen możliwości, i proszę o zdrowie i ochronę dla mojej rodziny. Powtarzam 3 razy listę osób, które jeszcze spotkam, i wyrównam rachunki. Zasypiam.

Kolejnej nocy znowu widziałam JEGO twarz. Tym razem jak za mgłą. Budzę się spokojniejsza. Patrzę na łapacz snów i zastanawiam się czy to jego moc mnie jednak chroni. Jest 5:05 rano. Idealnie. Dres na dupę i do biegania. Wracam, moja matka już gotowa robić śniadanie. Szykujemy się do pracy. Zawożę matulę do sklepu, pomagam jej rozłożyć towar i ruszam załatwiać sprawy codziennego człowieka. O zgrozo. Nienawidzę spraw bankowości, prawnych i jeszcze innych nudziarzy, wiem że to formalności, które należy zachować by coś osiągnąć. Po południu udaje mi się załatwić 1/2 tego co powinnam, wracam po matulę do sklepu zmęczona. Nie tego oczekiwałam po sobie. Jeszcze czeka mnie sromotny wpierdol od samej siebie na treningu. Odpuszczam bieganie, bo zaczyna padać. Robię brzuchy, pompki, hantle, przysiady. Zasiadam do książki. Szybko mnie nuży, więc włączam ten pieprzony odbiornik telewizyjny. Serial, serial, serial. Nic nowego. Wolę jednak kąpiel i melisę. Zasiadam z kubkiem melisy w ulubionym szlafroku, w którym ON skomentował, iż wyglądam słodko. Na to wspomnienie uśmiecham się mimowolnie.

-Aniu, skarbie, nikogo nigdy nie kochałem tak jak ciebie, uwierz mi. Było wiele kobiet. Na żadnej punkcie nie oszalałem tak jak na twoim. - mówi do mnie stykając czoło z czołem, patrząc i przeszywając mnie na wskroś błękitem nieba oczami.
-Ja też świruję kochanie...- mówię szeptem.



                                                          Bóg, honor, ojczyzna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz